Prawdziwym utrapieniem Adama Czekaja, prowadzącego produkcję zbóż i głównie kukurydzy, zajmującej do niedawna 100% areału, a od 2016 dopuszczalne 70%, jest ogromne rozdrobnienie gruntów. – Gospodarujemy na 300 ha gruntów własnych i dzierżawionych, tylko że te 300 hektarów leży w dwóch województwach, trzech powiatach i dziesięciu gminach. Pola są położone w promieniu aż 50 km i do najdalszych jest w przybliżeniu średnio 25 km z gospodarstwa. Mamy kawałki po pół hektara, hektar, dwa hektary, a największa nasz działka, przy siedlisku w Mniszowie, ma raptem 6,7 ha. W Małopolsce gospodarstwa miały 3 do maksimum 7 ha, dlatego rozdrobnienie agrarne jest tutaj tak duże i nie ma możliwości dokupienia czy wydzierżawienia działek o większym areale – wyjaśnia rolnik.
Lepsza logistyka
Taka struktura agrarna i znaczne odległości utrudniają oczywiście wykonanie wszystkich prac, ale największy problem stanowią bodaj w czasie żniw, gdy trzeba przetransportować tysiące ton ziarna. A jest co wozić, bo ziemie w gospodarstwie są dobre, od I do IV klasy, a pan Adam stosuje intensywną uprawę, dzięki czemu pszenica plonuje tu na poziomie ponad 8 t/ha, a suchej masy ziarna kukurydzy zbiera się 10-12 t/ha. – Właśnie dlatego kupiliśmy przyczepę przeładowczą. Teraz ziarno jest rozładowywane z kombajnu bezpośrednio na przyczepę, która mu towarzyszy na polu, a z przyczepy na samochody. A wcześniej, jak się wymłóciło cały zbiornik, trzeba było podjeżdżać kombajnem do naczepy. Czasami ciągnik siodłowy z naczepą wjeżdżał też na pole, ale nie wszędzie było to możliwe. Do odbioru ziarna wykorzystywaliśmy również klasyczne przyczepy rolnicze. Generalnie mogę powiedzieć, że zastosowanie przyczepy przeładowczej znacznie ułatwia logistykę i pozwala zaoszczędzić spokojnie 1/4 czasu. Oszczędności są jeszcze większe, gdy przyczepa jedzie obok kombajnu, który rozładowuje zbiornik w trakcie koszenia, ale na większości pól jest to u nas niemożliwe – przekonuje Adam Czekaj.
Umega na ratunek
Decydując się na zakup przyczepy przeładunkowej rolnik wybrał produkt litewskiej firmy Umega, ważący 7,5 t wóz przeładowczy GPP23 o pojemności 23 m³ i ładowności 17 ton, ze ślimakiem przeładunkowym o średnicy 400 mm, który dostarczyła firma Stanek Machinery z pobliskiej Posądzy. Ze względów cenowych brał po uwagę również polskie maszyny, jednak porównanie wypadło na korzyść litewskiej, choć rolnik, jak sam przyznaje, początkowo odnosił się do oferty producenta zza północno-wschodniej granicy z pewną rezerwą.
– Zastanawiałem się nad tym wyborem, bo my w stosunku do Litwy to jesteśmy krajem zachodnim i tak samo patrzymy na ich wyroby, jak Niemcy czy Austriacy patrzą na nasze. Ale obejrzałem tę przyczepę na żywo i co do wykonania czy jakości nie stwierdziłem jakichś uchybień. A niektóre rozwiązania są nawet lepsze niż w naszych przyczepach. Na przykład rurę wyładowczą można przestawiać na prawo albo na lewo, więc samochód może podjechać albo z jednej, albo z drugiej strony, a w polskich przyczepach rura wyładowcza jest tylko na jedną stronę. Ważny jest też szybki wyładunek, który zajmuje tylko 3-4 minuty. Poza tym jest waga no i zapewniające stabilność na polu podwozie tandem, z tylną osią skrętną. Na rynku są oczywiście przyczepy zachodnie, może jakościowo lepsze, ale cenowo dzieli je od mojej przepaść. Póki co, po dwóch latach bezproblemowej eksploatacji jestem zadowolony z wyboru. Z czystym sumieniem mogę polecić tę markę koledze czy innemu rolnikowi – podkreśla gospodarz.
Rozsądne wybory
Przy kompletowaniu parku maszynowego rolnik wyznaje zasadę optymalnego doboru uwzględniającego zarówno jakość i funkcjonalność sprzętu, jak i jego koszt. Dlatego w gospodarstwie jest cała plejada marek. Jeśli chodzi o ciągniki, pan Adam postawił na John Deere'a. – Mamy trzy ciągniki John Deere: 6330 o mocy 115 koni, 6820 - 150 koni i 7230 - 250 koni. Z przyczepą Umega najlepiej współpracuje 7230, bo i sama maszyna swoje waży, jest trochę tej stali, przenośniki ślimakowe, przekładnie, dwie osie, a do tego dochodzi ładunek 15-16 ton, no i jest to jednak jazda po miękkim terenie, bo po drodze to by mniejszym pociągnął – przekonuje gospodarz, który w wypadku kombajnów upodobał sobie z kolei New Hollandy. – Od 2000 roku mamy New Hollanda TC 5070 i jesteśmy z niego zadowoleni. Ma dobrze zrobioną przystawkę do zbioru kukurydzy, a także bardzo dobrze rozdrabnia słomę kukurydzianą, nie ma później problemu z orką. W trym roku kupujemy drugi kombajn, również New Holland, ale większy model z serii CX, ze składaną przystawką 6-rzędową do kukurydzy i hederem zbożowym 6,1 m. Na razie nie myślimy o zakupie drugiej przyczepy, bo sądzę, że poradzimy sobie z jedną. Gdyby jednak druga okazała się potrzebna, nie będę szukał innej – wyznaje Adam Czekaj.
SS