W gospodarstwie o powierzchni około 1000 ha (w tym około 300 ha pszenicy, 200 ha rzepaku, ponad 150 ha kukurydzy, 100 ha bobiku i 50 ha jęczmienia jarego) samojezdna Alpha jest od 2013 r.
Zakupiony jako egzemplarz pokazowy opryskiwacz zastąpił wysłużone zaczepiane Pilmety (2000 l/18 m). Nie obyło się przy tym bez przeszkód związanych z wielomiesięcznym oczekiwaniem spowodowanym złożeniem wniosku w ramach PROW. – Gdybym wcześniej o tym wiedział, to nie czekałbym na dofinansowanie, tylko od razu brał kredyt. Straty tylko z tytułu wcześniej stosowanych ścieżek co 18 m to około 5% powierzchni upraw. W przypadku 200 ha rzepaku mogłem zebrać nawet o 30 t mniej – utyskuje rolnik. Wybór opryskiwacza samojezdnego, a przy tym przedstawiciela znanej z nowoczesnych rozwiązań i wysokiej jakości marki Hardi, nie był przypadkowy. – Ciągnik zaprzągnięty do opryskiwacza jest „ożeniony” praktycznie na cały sezon. Można go chyba wykorzystać tylko zimą do odśnieżania podwórka. Poza tym opryskiwacz samojezdny jest znacznie bardziej zwrotny niż taki zestaw. A czemu Hardi? Wcześniej, w okresie przejściowym, testowaliśmy Commandera ze wspomaganiem powietrznym i szybko okazało się, że to rozwiązanie zdaje egzamin. Na terenie gospodarstwa dość często wieje (co jest przyczyną dużej ilości „wiatraków” kształtujących okolicznych krajobraz, w tym należących do Zenona Klyty - przyp. red.), co mimo stosowania rozpylaczy antyznoszeniowych niejednokrotnie uniemożliwiało przeprowadzenie zabiegów. Rękaw powietrzny sprawdza się w sytuacji sporego rozdrobnienia działek, a także daje możliwość regulacji kierunku strumienia powietrza, co szczególnie dobrze sprawdza się w kukurydzy – wyjaśnia użytkownik.
Efektywność na poziomie
Zaletą oprysku ze wspomaganiem powietrznym jest doskonałe pokrycie roślin cieczą i związana z tym wysoka skuteczność zabiegów, a także możliwość stosowania obniżonych dawek wody i preparatów. – Obecnie stosuję około 200 l na hektar, a wcześniej było to nawet 250-300 l/ha. Wystarcza to jednak, aby uzyskać jednolity film, przy przejazdach z prędkością 10-12 km/h. Jeśli zaś chodzi o wyniki ekonomiczne, wiadomo, że rok rokowi nierówny. Jednak sądzę, iż ze względu na większą terminowość zabiegów czy dokładność oprysku, ze względu np. na rozłączanie sekcji na GPS-e, zakup opryskiwacza po dwóch latach się zwrócił. Nie występuje podwójne pokrycie, ograniczone zostały oparzenia – opowiada Zenon Klyta. Skuteczność zabiegu zwiększa zamontowany na Alphie od ubiegłego sezonu Claas Crop Sensor Isaria (dostarczony przez firmę Agrocom Jerzego Koronczoka), dzięki któremu dawkowanie substancji może być na bieżąco dopasowane do potrzeb roślin - w gospodarstwie wykonywane są próby glebowe oraz mapy zasobności.
Dobra maszyna, sprawny serwis
Dla odpowiedniej eksploatacji istotne są nie tylko walory techniczne opryskiwacza, ale i sposób, i szybkość działania serwisu czy zaopatrzenie w części zamienne. Pod tym względem rolnik nie ma nic do zarzucenia. – Zdarzały się drobne awarie, ale zawsze możemy liczyć na szybką interwencję i fachową radę. Współpraca układa się bardzo dobrze - części czy podzespoły zamawiamy przez kuriera, dlatego też nie sposób powiedzieć złego słowa – przekonuje Zenon Klyta. – Obsługa opryskiwacza jest bardzo prosta i intuicyjna, żadnych problemów nie nastręcza chociażby odcinanie sekcji roboczych. Generalnie maszyna jest dobrze przemyślana, choć przydałby się w standardzie automatyczny pilot i sensory czy lepsze ułożenie węży - kilka razy się przetarły. Konieczne były także drobne przeróbki - sami zrobiliśmy rozdzielacze łanów – mówi Tomasz Jurkiewicz, operator opryskiwacza. – Minusem jest niestety cena. Dlatego też przymierzając się do zakupu kolejnego opryskiwacza, a interesuje mnie taki sam model, skłaniam się do zakupu maszyny „z drugiej ręki”. Tym bardziej, że obecnie w rolnictwie dużo uwagi poświęca się ograniczaniu kosztów produkcji – podsumowuje użytkownik.
Grzegorz Antosik